Robert Zakrzewski
nsw-5g3e3zpjeuz9o1ij0b6mi1dj4lfmg2b1hisyh3g2lqzqe-k3efbz4s9bh4z205w-rbkfx3qeuapqrfuljj28fg6d6sa5p1lhmdw5fylqx4j30b4hs57-tykgqhz9koa5
-1
archive,paged,author,author-robert-zakrzewski,author-17,paged-40,author-paged-40,bridge-core-3.1.8,tribe-no-js,qode-page-transition-enabled,ajax_fade,page_not_loaded,,hide_top_bar_on_mobile_header,qode-theme-ver-30.5,qode-theme-bridge,disabled_footer_bottom,qode_header_in_grid,wpb-js-composer js-comp-ver-7.8,vc_non_responsive,elementor-default,elementor-kit-22119

Author: Robert Zakrzewski

Szeroka gama aktywności czeka na uczestników obozu sportowego organizowanego przez AZS Warszawa. Można zyskać nowe umiejętności, znajomości, lub też odpocząć i zgubić nieco formy. Jest jeszcze czas by dołączyć, a zapisy wciąż trwają.

Nie ma limitów i obowiązków, są tylko możliwości – pod takim hasłem organizowany jest coroczny Student Camp w Wilkasach koło Giżycka. Przed uczestnikami doskonała okazja do spędzenia wolnego czasu w pięknych okolicznościach przyrody tuż nad jeziorem Niegocin. Wierzymy, że nic tak nie łączy jak sport i dobra atmosfera, więc przed studentami najlepsza okazja do integracji. Zwłaszcza dla tych, którzy dopiero rozpoczynają życie żaka.

Odprężyć się będzie można próbując różnych sportów zaczynając od żeglarstwa czy windsurfingu aż po kajaki, aerobik i gry zespołowe. Próbować można aż do skutku, wszystko bez żadnego limitu. Można też po prostu odpoczywać leżąc na plaży i to wcale nie zdalnie.

Przez lata obóz w Wilkasach stał się miejscem narodzin wielu znajomości i przyjaźni. Początkowo kierowany był do osób, które dopiero rozpoczynały studencki rozdział swojego życia, co jednak już nieco się zmieniło. Niektórzy z tam obecnych związali się z Akademickim Związkiem Sportowym na dłużej, jak obecny wiceprezes AZS Warszawa.

– To nie był nigdy obóz zarezerwowany dla jednej, drugiej czy trzeciej uczelni. Tylko mogli się tam spotkać ludzie ze wszystkich uczelni warszawskich, a później też łódzkich czy wrocławskich. Pierwszy raz jak miałem jechać na obóz adaptacyjny to miałem dylemat, bo ktoś pojedzie z UW, ktoś z SGH lub Politechniką i tam pozna swoich znajomych. Ale otrzymaliśmy ulotkę w kopercie o obozie w Wilkasach na którą mógł pojechać mógł każdy. Dla nas to był teoretycznie ostatni wspólny wyjazd po liceum i pierwszy z nowymi znajomi z którymi będziemy studiować. Dla mnie to było niesamowite, że można połączyć sport i zabawę. Zawsze starałem się te elementy łączyć, a tam to była eksplozja – wspominał Rafał Jachimiak w podkaście „tatanawybiegu.pl” z 18.05.2018.

AZS Student Camp odbędzie się w dniach 6-12 września w Wilkasach koło Giżycka. Koszt udziału w całym obozie wynosi 849 zł. W tej cenie jest zakwaterowanie w mini hotelu lub pawilonach, wyżywienie, zajęcia z instruktorem, turnieje sportowe, gadżety oraz dodatkowe atrakcje. Istnieje też możliwość częściowego udziału w wyjeździe.

Osoby zgłaszające się po 20 sierpnia zobowiązane są uiścić pełną kwotę wynikającą ze zgłoszenia w ciągu trzech dni od wysłania zgłoszenia, ale nie później niż termin rozpoczęcia obozu.

Autor: Robert Zakrzewski

Strona: http://www.studentcamp.azs.pl/
Regulamin: http://www.studentcamp.azs.pl/images/aktualnosci/2021/studentcamp2021-regulamin.pdf

 

 

 

Igrzyska olimpijskie w Tokio przeszły do historii. W stolicy Japonii reprezentanci Polski wywalczyli łącznie 14 medali, a spory udział w tym osiągnięciu mieli zawodnicy i zawodniczki z klubów AZS, w tym AZS AWF Warszawa.

Wstając rano już nie sprawdzamy jaki jest dorobek medalowy Polaków, lub nie odsypiamy nocnych transmisji. Choć początek rywalizacji w Tokio nie należał do udanych dla naszej reprezentacji, a na pierwsze powody do radości trzeba było poczekać.Koniec końców wszystko zakończyło się bardzo szczęśliwie, bo najlepszym startem Polaków w XXI wieku.

Dopiero szóstego dnia igrzysk kobieca czwórka podwójna w składzie z Agnieszką Kobus-Zawojską – trenującą na co dzień w AZS AWF Warszawa, przełamały impas i wywalczyły srebrny medal. Wioślarki stały się bohaterkami, a po powrocie na lotnisku oczekiwał ich tłum kibiców. Osada nie miała czasu na odpoczynek, bo chętnie była zapraszana do kolejnych programów i audycji.

O włos od medalu byli też wioślarze w finale czwórek podwójnych. Dominik Czaja i Szymon Pośnik z AZS AWF Warszawa, oraz ich dwaj koledzy z osady stracili tylko 0.3 sekundy do najniższego stopnia na podium. Po pasjonującym wyścigu minimalnie lepsza okazała się reprezentacja Australii i to im przypadł brąz.

Na kolejny wybuch euforii trzeba było znów poczekać, aż do rozpoczęcia zmagań lekkoatletycznych. Właśnie z bieżni biało-czerwoni podnieśli najwięcej medali. W składzie debiutującej na igrzyskach sztafety mieszanej 4×400 metrów wystąpił Dariusz Kowaluk z AZS AWF Warszawa. Brązowy medalista Uniwersjady w Neapolu wyróżniający się tym, że biega w okularach wystartował w eliminacjach i pomógł sztafecie awansować do finału.

W walce o medal koledzy i koleżanki zrobili swoje wyprzedzając m.in. USA, ale i Kowaluk później otrzymał złoty medal za swój występ. 25-letni sprinter wystąpił też w finale sztafety męskiej 4×400 m, zajmując ostatecznie 5. miejsce. Dodajmy, że w szerokim składzie żeńskiej sztafety 4×400 metrów, która w efektownym stylu wywalczyła srebrny krążek była Dominika Boćmaga, także z AZS AWF Warszawa. Niestety nie wystąpiła w żadnym z biegów, ale z pewnością było to dla niej cenne doświadczenie.

Z bardzo dobrej strony pokazała się ich klubowa koleżanka Pia Skrzyszowska, która na 100 m przez płotki awansowała do półfinału. Po drodze poprawiła swój rekord życiowy wynoszący obecnie 12.75 sek. Warszawianka wystąpiła też w sztafecie 4×100 m kobiet, a w młodym składzie znalazła się też kolejna zawodniczka AZS AWF Warszawa i studentka UKSW – Paulina Paluch, która biegła na trzeciej zmianie. Choć nie awansowały one do finału zajmując w swoim biegu 4. miejsce, to cieszy sam fakt, że po latach i na tym dystansie Polska jest obecna na igrzyskach.

Podczas igrzysk bagaż doświadczeń zebrała też Angelika Sarna – zawodniczka stołecznego AZS AWF. Mimo ambitnej postawy absolwentka SGGW nie zdołała awansować do półfinału na 800 m. W swoim biegu eliminacyjnym zajęła 4. miejsce, czyli była tuż za pierwszą trójką która uzyskała promocję. 23-latka w swoim olimpijskim debiucie miała wynik 2:02.18 i przyznała że po starcie czuła niedosyt.

Przed igrzyskami o pływaniu mówiło się bardzo dużo, ale niekoniecznie w dobrym kontekście. Na olimpijskim basenie pływacy wypadli jednak dużo lepiej niż w Rio de Janeiro, gdyż zdołali dopłynąć do finałów w kilku konkurencjach. Na 200 m stylem grzbietowym zawodnik AZS AWF Warszawa – Radosław Kawęcki zajął 6. miejsce, uzyskując najlepszy czas w tym sezonie. Bliżej olimpijskiego medalu był tylko w Londynie, dziewięć lat temu, gdy zajął 4. pozycję.

Jadąc do Tokio z pewnością na więcej liczyła teakwondzistka Patrycja Adamkiewicz – medalistka Uniwersjad i mistrzostw Europy. Startując w kategorii do 57 kg przegrała jednak w 1/8 finału z Chinką Zhou 17:31. Zawodniczka AZS AWF Warszawa i reprezentantka kraju mogła liczyć jeszcze na repasaże, ale warunkiem był awans Azjatki do finału. Tak się jednak nie stało.

Szanse medalowe dawano drużynie szpadzistek z rezerwową Magdaleną Piekarską-Twardochel. Zawodniczka AZS AWF Warszawa miała za sobą już być może najtrudniejszy pojedynek w życiu o powrót do zdrowia i występ na igrzyskach. Polki odpadły w ćwierćfinale przegrywając z Estonią i ostatecznie rywalizowały o miejsca 5-8. Szpadzistka z Bielan pojawiła się na planszy w walkach o 5. lokatę z drużyną USA.

W Tokio rywalizowali także studenci warszawskich uczelni zrzeszeni w innych klubach. W pięcioboju nowoczesnym Sebastian Stasiak z Uniwersytetu Warszawskiego i Łukasz Gutkowski z Akademii Wychowania Fizycznego ukończyli zmagania odpowiednio na dobrym 13. i 12. miejscu. Wśród kobiet Anna Maliszewska ze Szkoły Głównej Handlowej uplasowała się na 20. pozycji.

Kolejny żak z SGH pływak Jan Kozakiewicz wystąpił w sztafecie 4×100 m stylem zmiennym, która zajęła 6. miejsce i nie awansowała do finału. Popularny już kontroler lotów stanął też na starcie w wyścigu eliminacyjnym sztafety mieszanej 4 x 100 m stylem zmiennym, która jednak została zdyskwalifikowana.

W biegu maratońskim Angelika Mach studiująca na Uniwersytecie Warszawskim zajęła 59. miejsce z rezultatem 2:42:26. W gorących i wilgotnych warunkach nie było mowy o rekordach życiowych, a sukcesem stało się już ukończenie rywalizacji. Za trzy lata w Paryżu klimat będzie jednak już zdecydowanie lepszy.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: Paweł Skraba

Wciąż jest szansa by włączyć się w podróż przez kalendarium Powstania Warszawskiego i przy okazji zadbać o swoją formę. Wystartowała druga edycja akcji “63 Dni!Wyzwanie”. Za uczestnikami pierwszy pokonany tysiąc kilometrów.

Codzienną jazdę na rowerze, bieganie po pracy, czy też spacer z rodziną można zamienić na kilometry złożone w hołdzie uczestnikom Powstania Warszawskiego. Projekt „63 Dni!Wyzwanie” ma wymiar nie tylko czysto sportowy, ale też edukacyjny. Jego uczestnicy dzień po dniu mogą poznawać wydarzenia sprzed 77 lat i poznawać sylwetki bohaterów tamtego okresu.

Inicjatywa zrodziła się w 2020 roku i w pierwszej edycji wzięło w niej udział blisko 400 osób, z kraju i zagranicy. Wspólnie uczestnicy wyzwania pokonali dystans 60 000 km. Choć teraz wszystko odbywa się w nieco innych warunkach pandemicznych, to organizatorzy liczą na duże zainteresowanie.

– Po pierwszym dniu do wyzwania zarejestrowało się ponad 100 uczestników a liczymy, że finalnie udział w powstańczym challenge’u potwierdzi więcej osób niż w inauguracyjnej edycji. W porównaniu do zeszłego roku patron projektu – Muzeum Powstania Warszawskiego przygotowało specjalną ofertę. Poza udostępnianiem kalendarium Powstania i biogramów Powstańców, wprowadziliśmy także rankingi w poszczególnych kategoriach sportowych – mówi Rafał Rzońca, koordynator wyzwania.

„63 Dni!Wyzwanie” wystartowało symbolicznie 1 sierpnia i potrwa do 3 października, co nawiązuje oczywiście do okresu w którym trwało Powstanie Warszawskie. Zapisywać można się do ostatniego dnia trwania wyzwania, a udział jest bezpłatny. Chętni mogą zamówić też pamiątkowy medal oraz koszulkę a na wszystkich po zakończeniu wyzwania czekają nieodpłatne elektroniczne certyfikaty. Swoją aktywność będzie można sprawdzać w na bieżąco aktualizowanym rankingu..

– Warto podkreślić, że rankingi wprowadziliśmy na wyraźną prośbę i sugestie uczestników. Są one aktualizowane na bieżąco bezpośrednio po wprowadzeniu wyników przez uczestników. Mamy nadzieję, że to będzie dodatkowym motywatorem i uda nam się wspólnie pobić zeszłoroczny wynik. Na koniec wyzwania wyłonimy podium w każdej z kategorii wśród kobiet i mężczyzn, zarówno wśród dorosłych jak i niepełnoletnich osób, które podjęły wyzwanie – dodaje.

Organizatorem wydarzenia jest AZS Warszawa i Agencja TOP-ART. Patronat nad imprezą sprawuje Muzeum Powstania Warszawskiego.

Autor: Robert Zakrzewski

Strona: https://www.63dni.pl/

Wszyscy, którzy postanowili zarwać noc, z wtorku na środę, z pewnością tego nie żałują. Piąty dzień igrzysk olimpijskich przyniósł biało-czerwonym upragniony medal. Srebrny krążek wywalczyła żeńska wioślarska czwórka podwójna z azetesiaczkami w składzie. To nie była zresztą jedyna szansa na podium.

Podczas finałowego wyścigu rozgrywanego na torze Sea Forest Waterway Polki spisały się doskonale przygrywając tylko z Chinkami. Osada w składzie Agnieszka Kobus-Zawojska (AZS AWF Warszawa), Maria Sajdak (AZS AWF Kraków), Marta Wieliczko (Wisła Grudziądz) i Katarzyna Zillmann (AZS UMK Toruń) zachowały siły na ostatnich 500 metrach i dogoniła Niemki, oraz stoczyły zacięty pojedynek o kolejność na podium z Australijkami.

Ostatecznie złoto zdobyły zawodniczki z Państwa Środka pokonując 2000 m w czasie 6:05.13. Drugie miejsce zajęły Polki z wynikiem 6:11.36. Tym samym biało-czerwone potwierdziły, że w tej konkurencji stanowią światową czołówką. Pięć lat temu podczas igrzysk w Rio de Janeiro zdobyły brązowy medal, ale z tamtej osady teraz płynęły tylko dwie zawodniczki – Agnieszka Kobus-Zawojska i Maria Sajdak.

Podium uzupełniły Australijki z rezultatem 6:12.08

Kilkanaście minut wcześniej, gdy w Polsce była godzina 3:30, o swój medal walczyli panowie z czwórki podwójnej. Osada w składzie Dominik Czaja, Szymon Pośnik (obaj AZS AWF Warszawa), Wiktor Chabel (KS Posnania) oraz Fabian Barański (WTW Włocławek) mieli mniej szczęścia niż ich koleżanki.

Mimo zaciętej walki zajęli oni najmniej lubiane miejsce wśród sportowców, czyli czwarte z czasem 5:34.27. Choć przez długi czas ich łódź z numerem trzy płynęła na trzeciej pozycji, to ostatecznie do brązowego medalu zabrakło 00.30 sekundy. Pięć lat temu polska czwórka również zajęła czwarte miejsce, ale tamten występ pamiętał tylko Wiktor Chabel.

Najszybciej dystans pokonali Holendrzy uzyskując wynik 5:32.03 i wyprzedzając Brytyjczyków i Australijczyków.

W tym samym momencie co medalowy wyścig wioślarek, na terenie Tokyo Aquatics Centre startował 17-letni pływak Krzysztof Chmielewski, zawodnik klubu Muszelka Warszawa i były wielokrotny uczestnik zawodów “Od Młodzika do Olimpijczyka”. Organizatorzy akcji są bardzo dumni, że pierwsze talenty zdołały przebyć długą drogę  dzielącą od światowych aren i spełnić swoje marzenia.

Warszawianin w swoim olimpijskim debiucie spisał się znakomicie. Nieco niespodziewanie awansował do finału, co było sukcesem, bo nikomu w Rio to się nie udało. Ostatecznie w walce o medale na 200 m stylem motylkowym zajął ósme miejsce z czasem 1:55.88, płynąc nieco wolniej niż w półfinale w którym ustanowił rekord życiowy. Złotym medalistą został Węgier Kristof Milak – aktualny rekordzista świata, który teraz ustanowił olimpijski rekord wynikiem 1:51.25.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: Paweł Skraba

Gdy w Tokio zapłonął znicz 32. Letnich Igrzysk Olimpijskich, w tym czasie w Warszawie zaczynała się ceremonia wręczania nominacji dla piątej, ostatniej grupy polskich sportowców. Ślubowanie w imieniu grupy ok. 50 zawodników i zawodniczek złożyła Anita Włodarczyk.

Młociarka AZS AWF Katowice staje przed szansą zdobycia trzeciego z rzędu olimpijskiego złota. Była reprezentantka warszawskiej Skry wróciła do koła po blisko dwuletniej przerwie spowodowanej kontuzją i na pewno będzie chciała udowodnić, że wciąż potrafi posyłać młot tak daleko jak żadna inna rywalka. To zresztą do niej należy rekord świata wynoszący 82 m i 98 cm. Łatwo jednak nie będzie zwłaszcza, że w tym roku wyniki w okolicach 80 m uzyskiwały już Amerykanki.

– Nie boję się powrotu, a raczej cieszę się że wróciłam do sportu. To dla mnie jest najważniejsze, bo miałam dwa lata pauzy. Oczekiwania mnie nie przerażają, bo nie jestem pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Cały czas zachowuję olimpijski spokój – mówiła Anita Włodarczyk do zgromadzonych dziennikarzy.

W konkurencji bardzo kojarzonej z igrzyskami olimpijskimi, czyli maratonem zobaczymy aż trzy azetesiaczki – Karolinę Nadolską z AZS UAM Poznań, Aleksandrę Lisowską z AZS UWM Olsztyn i Angelikę Mach z AZS UMCS. Biegaczki legitymują się dobrymi wynikami, ale na tak dużej imprezie startowała tylko Karolina Nadolska. Na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku zajęła 36. miejsce.

– Faktycznie nie mam dużego doświadczenia, bo są to moje pierwsze igrzyska. Zdaje sobie sprawę, że poprawić tam rekord życiowy będzie ciężko, bo spodziewamy się wysokich temperatur i dużej wilgotności. To nie jest maraton komercyjny gdzie warunki są optymalne, a do tego mamy osoby dyktujące tempo. Ale jadę tam walczyć o jak najlepszą lokatę, bo to jest najważniejsza impreza na świecie. Chcę wrócić z Japonii z podniesionym czołem – powiedziała Aleksandra Lisowska, najlepsza obecnie polska maratonka, która wiosną wyrównała rekord kraju (2:26:08 -red).

W sobotę ostatnia grupa polskich sportowców wyleci do Japonii. Maratończycy kolejne dni spędzą podczas obozu aklimatyzacyjnego. Rywalizacja na dystansie 42 km i 195 odbywać będzie się w Sapporo. Igrzyska olimpijskie potrwają do 8 sierpnia. Polska kadra liczy łącznie ponad 200 osób, z czego jedna trzecia to azetesiacy.

Autor: Robert Zakrzewski

Nie znamy T-800 ani Sary Connor, ale pracy jest tu sporo. Jeśli więc lubisz szybką akcje, a sport chcesz poznać od podszewki – to mamy dobrą wiadomość. AZS Warszawa we współpracy z Akademią Wychowania Fizycznego w Warszawie zaprasza na praktyki menedżerskie.

Blisko 20 praktykantów będących studentami Akademii Wychowania Fizycznego było z nami w minionym roku akademickim. Brali oni czynny udział w organizowaniu naszych flagowych imprez jak pływacka akcja „Od Młodzika do Olimpijczyka”, czy biegowy „Test Coopera dla Wszystkich”, ale też zawodów w ramach Akademickich Mistrzostw Polski czy Akademickich Mistrzostw Warszawy. Szeroki przekrój dyscyplin, oraz pól na których mogli się sprawdzić był z pewnością wyzwaniem i dobrą lekcją pracy w zespole.

– Do tej pory zgłaszali się do nas pojedynczy studenci, ale dzięki porozumieniu z AWF teraz trafiały do nas osoby ze studiów licencjackich, oraz magisterskich z kierunku Wychowanie Fizyczne i Sport. Jest to realna pomoc, bo są to osoby dorosłe i decyzyjne. Przed imprezą mogą wykonać kilka telefonów do partnerów, których wolontariusze nie wykonują. Praktykanci są angażowani we wszystkie punkty organizowania imprezy: od przygotowania w biurze, po rozstawienie brandingu, pomoc w biurze zawodów i uczestnikom. Sami też mogli zorganizować wydarzenie i kilku praktykantów było koordynatorami lokalnego biegu Wings For Life z aplikacją – tłumaczy Piotr Żebrowski, koordynator praktyk menedżerskich w AZS Warszawa.

W połowie lipca w auli głównej AWF podpisano trójstronne porozumienie pomiędzy AZS Warszawa i uczelnią na mocy którego takie dobre praktyki będą kontynuowane. Dodatkowo każdy student, który już je ukończył otrzymał pamiątkowy certyfikat i upominki, a trzy wyróżniające się osoby nagrodzono. Co cieszy część z nich zamierza w przyszłości dalej wspierać akcje AZS Warszawa, oraz uczestniczyć w życiu sekcji.

– W zależności od stopnia studiów praktykanci mieli do zaliczenia od 40 do 300 godzin akademickich i to jest naprawdę duża ilość. Ale nawet 18 osób miało co robić, a nauczeni doświadczeniem z tego roku myślę, że tylko lepiej możemy przygotować praktyki i jeszcze bardziej wdrożyć studentów w organizację imprez sportowych. Jeśli ktoś z innej uczelni niż AWF będzie zainteresowany, to oczywiście zapraszamy – dodaje.

Studenci którzy chcieliby dołączyć do grona praktykantów proszeni są o kontakt: warszawa@azs.pl

Autor: Robert Zakrzewski

Choć od finału Akademickich Mistrzostw Polski w unihokeju minął blisko miesiąc, to niespodziewanie poznaliśmy nowych triumfatorów imprezy. Tytuł po raz drugi z rzędu trafił do Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, a nie Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Wszystko z powodów regulaminowych.

W połowie czerwca podczas turnieju rozgrywanego głównie na obiektach SGGW uczelnia ze stolicy Wielkopolski dominowała. AWF Poznań po kilku udanych startach w Akademickim Pucharze Polski w unihokeju chciał potwierdzić swoją klasę. Zwłaszcza, że zabrakło ich rok temu w pierwszych historycznych AMP-ach, wygranych przez AGH Kraków.

W finałowym meczu spotkały się dwie wspomnienie uczelnie uznawane od początku za faworytów. Lepszy był AWF, szybko wychodząc na prowadzenie 4:0 i ostatecznie wygrywając 13:8. Jak się jednak okazało później tytuł powędruje jednak pod Wawel, bo w drużynie z Poznania wystąpili gracze z ich fili w Gorzowie Wielkopolskim, która ma swój AZS.

Jak mówi punkt 2.3 regulaminu Akademickich Mistrzostw Polski – „w przypadku, gdy uczelnia ma oddziały terenowe (filie, wydziały zamiejscowe i inne), w których powołany jest odrębny Klub AZS, to uczestnicy AMP, o których mowa w pkt. II.2.1, reprezentują dany oddział terenowy.” Oznacza, to że mogli oni reprezentować AWF Gorzów Wielkopolski. Od decyzji by wykluczyć AZS AWF Poznań z AMP 2020/2021 w unihokeju można jeszcze się odwoływać.

– Każdy mógł zrobić coś lepiej i nie ma tu wygranych. AGH zajęło pierwsze miejsce, ale straciło triumf na żywo. Myślę, że zdobycie medalu po czasie nie daje już takiej przyjemności. Nie chcę nikogo tłumaczyć, ale może AWF Poznań myślał że jest tak samo jako podczas Akademickiego Pucharu Polski, gdy mieliśmy bardziej liberalne przepisy i zalecenia. Teraz uczestników obowiązują jednak ścisłe regulaminy Akademickich Mistrzostw Polski, a stawka jest wyższa. Nie wierzę w czyjeś złe intencje – powiedział Maciej Konieczka, koordynator Akademickich Mistrzostw Polski w unihokeju.

W obecnej sytuacji zwycięzcami zostali zawodnicy Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, a srebro przypadło Politechnice Rzeszowskiej. Na podium awansowała Politechnika Gdańska, która w meczu o brąz przegrała 3:7 w uczelnianych derbach z kolegami ze stolicy Podkarpacia. Do zmian doszło też w klasyfikacji typów wśród Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie na pierwsze miejsce awansował AWF Warszawa.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: Marcin Selerski

Akademickie Mistrzostw Polski w unihokeju – klasyfikacja

1.Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie
2.Politechnika Rzeszowska
3.Politechnika Gdańska
4.Uczelnia Państwowa im. Jana Grodka w Sanoku
5.Uniwersytet Warszawski
6.Uniwersytet Zielonogórski
7.Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
8.Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie
9.Akademia Wychowania Fizycznego w Krakowie
10.Politechnika Łódzka

 

 

 

 

 

 

 

Po Londynie, Rio de Janeiro teraz czas na Tokio. Zawodnik AZS AWF Warszawa – Radosław Kawęcki wyruszył na swoje trzecie igrzyska w karierze. W swojej kolekcji ma już medale mistrzostw świata oraz Europy i brak mu tylko krążka z tej najważniejszej imprezy. Ale jak mówi stare przysłowie do trzech razy sztuka.

To nie były łatwe kwalifikacje dla wielu sportowców, w tym dla czołowego polskiego grzbiecisty. Możliwości treningu były ograniczone, a najważniejsze imprezy zaplanowane na 2020 rok przeniesione – w tym oczywiście igrzyska olimpijskie. Dopiero w kwietniu 2021 roku podczas mistrzostw Polski utytułowany pływak wypełnił minimum w swojej koronnej konkurencji – 200 m stylem grzbietowym, zdobywając przy okazji złoty medal.

Kilka dni przed startem, będąc gościem akcji Od Młodzika do Olimpijczyka – której jest ambasadorem emanował spokojem. Start w Lublinie miał być dla niego tylko formalnością i potwierdzeniem wysokiej klasy.

-Czuje się dobrze, jestem zadowolony i uśmiechnięty. Uważam, że będzie dobrze – mówił wtedy na pływalni Warszawianki.

Blisko 30-letni „Kawa” jest już razem zresztą reprezentacji w Japonii, a dokładnie w mieście Takasaki położonym ok. 100 km od Tokio. To tam przez najbliższe dni przygotować będzie się kadra pływaków stanowiąca mieszankę młodości i doświadczenia.

– Jest jakiś lekki stresik i adrenalinka, ale ja uwielbiam czuć adrenalinę przed startem. Uważam, że mogę wypaść dobrze na tych igrzyskach, bo nie mam nic do stracenia. Bardzo lubię rywalizację i teraz zobaczymy co z tego wyjdzie. Nasza kadra to zgrana drużyna i będziemy się wspierać czy będzie nam szło, czy też nie. Mamy wielu młodych zawodników, ale jest też trzech starszych muszkietów czyli Paweł Korzeniowski, Konrad Czerniak i ja – powiedział jeszcze przed wylotem Radosław Kawęcki.

Udający się na igrzyska czują, że będzie to nietypowa impreza, choć cieszą się, że w ogóle dojdzie do skutku. Co prawda oglądając finał piłkarskiego Euro i widząc zakaz wstępu dla kibiców w Tokio można mieć dysonans. Reprezentant Polski mówi jednak, że wszyscy będą czuli wsparcie płynące z kraju.

– To nie będą zwykłe igrzyska, ale mamy takie czasy a nie inne i trzeba to tolerować. Nie mamy na to wpływu, więc jedyne co możemy to skupić się na walce o trofea i pobijaniu rekordów życiowych. Nawet sami kolegom i koleżankom nie będziemy mogli dopingować, bo jest zakaz wznoszenia okrzyków. Jest to przykre, ale jak mówiłem trzeba to tolerować. Uważam, że kibice zawsze będą czy to przed ekranami telewizorów czy monitorami komputerów. My o tym wiemy i czujemy wsparcie rodzin i kibiców – uważa trzykrotny mistrz świata na krótkim basenie.

Radosław Kawęcki najbliżej olimpijskiego medalu był w Londynie w 2012 roku, zajmując wtedy 4. miejsce na 200 m stylem grzbietowym. Jego wynik 1:54.24 z 2013 roku jest też rekordem kraju w tej konkurencji. W Rio niespodziewanie odpadł już w eliminacjach. Teraz w wywiadach zapowiada chęć pobicia rekordu życiowego. Czy da mu to podium? Mamy nadzieję, że tak.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: Marcin Klimczak

To nie jest historia o cudownym dziecku polskiego pływania, a może jednak jest. Zaledwie pięć lat temu Jan Kozakiewicz zawiesił czepek na kołku. Został kontrolerem lotów na warszawskim Okęciu, a nie tak dawno rozpoczął studia na SGH. Mało? Wrócił jednak na basen i to w wielkim stylu. Teraz opuszcza wieżę i leci do Tokio.

Podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku polscy pływacy nie zachwycili i nikt z biało-czerwonych nie awansował do finałów. Zmagania w telewizji oglądał wtedy 20-letni Jan Kozakiewicz, który postanowił pokazać znany gest pływaniu i wcześnie zakończyć swoją przygodę ze sportem. Nie myślał wtedy, że znajdzie się w składzie na kolejne igrzyska olimpijskie.

– Miałem plan żeby zakwalifikować się na igrzyska w Rio, ale sromotnie mi nie wyszło. To był też jeden z powodów przez które zawiesiłem trenowanie. Celujesz w najwyższe laury, a nic z tego nie wychodzi. Taki wybór jest dosyć trudny zwłaszcza jeśli kocha się pływanie, ale już prostszy jeśli przestaje się notować dobre rezultaty. Igrzyska oglądałem więc nawet nie jako kibic, ale jako sfrustrowany zawodnik. Jedynym pozytywnym akcentem było to, że startował tam mój przyjaciel i żabkarz Marcin Stolarski – opowiada Jan Kozakiewicz.

Po trzech latach wrócił do treningów. Najpierw była to tylko siłownia po pracy, a potem znów basen, którego nie tak dawno miał po uszy. Z czasem zwykłe dbanie o zdrowie przerodziło się w chęć powrotu do ścigania. Na przełomie kwietnia i maja 2021 roku zawodnik Legii Warszawa został mistrzem Polski na 50 m stylem klasycznym bijąc dwukrotnie rekord kraju (27.17 i 27,11 – red), oraz zdobył złoto na 100 m. Później podczas mistrzostw Europy w eliminacjach poprawił własny rekord Polski (26.82 s), a w finale był czwarty.

– Trochę mi to zajęło, żeby wrócić do sportu, bo w międzyczasie miałem jeszcze jedną przerwę. Już myślałem, że nic nie będzie z tego pływania. Ale staraliśmy się z moim trenerem dobrać trening odpowiedni do mnie, czyli mniej intensywny jeśli chodzi o czas. Stawiamy za to na jakość jednostek. Jadąc do Lublina uważałem, że rekord Polski  jest w moim zasięgu. Co tu dużo mówić – ja tam płynąłem po niego. Jak zobaczyłem na zegarze, że wynik jest dokładnie wyrównany z minimum na mistrzostwa Europy, to byłem w wielkiej euforii. To było piękne uczucie – wspomina 25-letni pływak.

Jan Kozakiewicz, na codzień, wykonuje niezwykle odpowiedzialny zawód. Jako kontroler ruchu lotniczego podczas jednej godziny jest odpowiedzialny za 3000 osób znajdujących się w powietrzu. Nie każdy też może wykonywać taką pracę, a selekcja do niej jest bardzo wymagająca. W Polsce kontrolerów jest tylko blisko 500, a wśród nich jeden przyszły olimpijczyk.

– W pracy odpowiedzialni jesteśmy za tysiące osób i sprzęt warty miliardy dolarów. Na basenie mój błąd nie będzie miał żadnych negatywnych skutków, więc nie czuję takiej presji. Najwyżej spadnę ze słupka – mówi z uśmiechem.

Pływak to postać nietuzinkowa w całej reprezentacji olimpijskiej. Oprócz pracy i treningów ma też czas na scenę i razem z grupą znajomych prowadzi grupę improwizacyjną – BCA Flash.

– Każdy chce mieć zaplanowany każdy metr. Wiesz jak zrobić skok, co zrobić po nim i ile cykli zrobić na pierwszej 50-tce. Ale błędy się zdarzają i to jest moment w którym trzeba improwizować. Wtedy taki luz który mam dzięki improwizacji na pewno się przydaje. W pływaniu mało osób też spektakularnie się cieszy ze swoich wyników i szkoda, ale ja po rekordach Polski wyskakiwałem na słupek i krzyczałem. Mam nadzieję, że wnoszę tym trochę radości na pływalnie– opowiada Jan.

Jakby tego wszystkiego było mało, to zawodnik studiuje też w Szkole Głównej Handlowej na kierunku globalny biznes. To razem daje mu komfort, że po ostatecznym zakończeniu kariery sportowej nie stanie przed dylematem co robić dalej.

– Tak się złożyło, że zacząłem studiować w momencie gdy zacząłem znowu trenować. Obecnie jestem na drugim roku studiów licencjackich na SGH. Nie jest trudno być sportowcem-studentem, tylko nieco trudniej jest to pogodzić z pracą i jeszcze kilkoma innymi rzeczami. Jednak uczelnia bardzo stara się iść na rękę, za co im dziękuję. Teraz mogę trenować bo chcę, a nie bo muszę. To jest duży komfort– kończy Jan Kozakiewicz.

Podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio Jan Kozakiewicz wystartuje na 100 m stylem klasycznym, oraz w sztafetach zmiennej mieszanej i zmiennej męskiej. Rywalizacja odbywać będzie się w Olimpijskim Centrum Sportów Wodnych. Początek zmagań już 24 lipca.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: RZ

To pewnie będzie najdłuższy, ale też najciekawszy dyżur w karierze. Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio o zdrowie polskich pływaków i nie tylko dbać będzie dr Krzesimir Sieczych – specjalista ortopedii i traumatologii, a w przeszłości wiceprezes AZS Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Na co dzień pracujący w Carolina Medical Center.

Udział w igrzyskach olimpijskich, to marzenie wielu sportowców. Wystąpić na najważniejszej arenie chciał również Krzesimir Sieczych, który w młodości uprawiał żeglarstwo, a w czasach studenckich był nawet Akademickim Mistrzem Warszawy. Jako sportowiec nie dane mu było jednak popłynąć z najlepszymi na świecie. Ale jako ekspert w swoim lekarskim fachu wkrótce odbierze nominację i razem z reprezentacją wyruszy do Tokio.

– To jest niesamowite wyróżnienie i spełnienie marzeń. Jako dzieciak trenowałem żeglarstwo i chciałem pojechać na igrzyska jako zawodnik. Życie potoczyło się jednak inaczej i jadę tam jako lekarz. To jest coś do czego przygotowywałem się od kilku lat pracując najpierw z kadrą podnoszenia ciężarów, a od czterech lat z pływakami. Drugi rok pracuję też w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej robiąc badania okresowe zawodnikom kadr narodowych. Dzięki temu poznałem sporą grupę zawodników jadących na igrzyska, ich problemy i dotychczasowe kontuzje. Mam nadzieje, że zdobyłem ich zaufanie – mówi dr Krzesimir Sieczych.

Na miejscu na lekarza czekają różne wyzwania. Praca podczas igrzysk to nie tylko leczenie poważnych urazów, ale pomoc w drobnych sprawach i konsultacje. Nawet szczegół jak problemy ze snem albo zatrucie może przekreślić lata przygotowań. Dlatego ważna jest współpraca całej misji medycznej. Dodatkowo igrzyska rozgrywane będą w nietypowej atmosferze, a lista obostrzeń i zasad jest długa.

– Jako lekarze będziemy odpowiedzialni za wiele rzeczy. Będziemy musieli zbierać próbki testów na COVID od naszych ekip i przekazywać je oficerom COVID-owym. Testy będą wykonywane co trzy dni. Także przed wylotem każda ekipa musi wykonać testy w autoryzowanym przed rząd japoński laboratorium. Na miejscu będzie obowiązywał nakaz noszenia masek. Wyjątkiem jest tylko start, posiłek i przebywanie samemu w pokoju. Każdy uczestnik będzie miał jeszcze po dwie aplikacje, które będą monitorowały gdzie się przemieszcza, oraz będzie tam trzeba odnotowywać temperaturę ciała – wyjaśnia.

Choć pływanie wydaje się być konkurencją nie obfitującą w kontuzje, to jednak pracy może nie zabraknąć. Zwłaszcza, że jego obowiązki nie ograniczają się tylko do pomocy pływakom, ale jako ortopeda będzie w Tokio do końca igrzysk.

– Pływanie to sport mało urazowy, a większość kontuzji to przeciążenia. Tu nie ma kontaktu z innymi zawodnikami i wszystko odbywa się w warunkach odciążenia. Jednym z częstych problemów z którymi się spotykamy są bóle barków wynikające z pracy ramion, a druga rzecz to ból odcinka lędźwiowego kręgosłupa. To jest spowodowane natomiast dużą ruchomością bioder i lędźwi. Jako koordynator ortopedii będę w Tokio do końca igrzysk. Oczywiście jesteśmy dostępni dla zawodników przez cały czas. Jedziemy tam dla nich, żeby czuli się bezpieczni i zdrowi, ale musimy też dbać o swoje zdrowie, bo zmęczony lekarz to zły lekarz – opowiada.

Lekarz reprezentacji olimpijskiej trzyma kciuki za wszystkich kadrowiczów, ale przyznaje że oprócz pływania najchętniej obejrzałby zmagania w żeglarstwie. Jednak z racji obowiązków i ponad 50 km dzielących areny w Tokio i Enoshimie – gdzie odbędą się regaty wątpi czy będzie miał taką możliwość. Jak zawsze najważniejsza będzie służba… służba zdrowia.

Autor: Robert Zakrzewski
Foto: archiwum prywatne